Wyszedł na spacer jak zwykle się wychodzi,
Z domu czmychnął, to znaczy z mieszkania.
Pomyślał, że trochę - po parku pochodzi
Albo pobiega. Słabość miał do biegania…
Wcześniej na psa spojrzał - który raźno sapie,
Założył mu szelki i smycz wydobył z półki.
Bluzę ubrał na siebie szybko w wiatrołapie,
Kawy wypił łyk jeszcze, lecz nie dojadł bułki,
Bo pies domagał się, natychmiast, od razu,
Merdając ogonem wyjścia na powietrze
Wtedy brak wymówek i innych rozkazów
Bez zwłoki należy życia zmienić przestrzeń…
Najpierw przez opłotki, równym, raźnym
Tempem, potem przez ulicę, jedną z wielu
W mieście. I przez park zdrojowy pokaźny
W zasadzie. Byle dojść do lasu jako swego celu…
A, że las był sednem tej wycieczki pieszej
Spuścił psa ze smyczy, niech sobie pogoni
Biegnij! Krzyknął żwawo i ku psa uciesze
Rzucił patyk krótki, który trzymał w dłoni…
Nagle spoza krzaków, postać wyszła drobna
Był to strażnik miejski, z nim jego kolega
Wściekle wyglądali, razem i z osobna
I pies im przeszkadzał, że samopas biega.
Co robili w krzakach, obaj, zaraz z rańca?
To już jest historia, jakby z innej beczki…
Grzywnę dostał pies, że za brak kagańca,
A mandat właściciel, że za brak maseczki…
Scriptum VIII / IV / MMXXI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz