Dzień lekko budził się
I jeszcze szczelnie
Przykryty mgły pierzyną był.
Rosa w sandałach..
Trawy kobierzec, dotykał mnie
Chłodem subtelnie.
I żar w ognisku, nieco się tlił.
Iskra strzelała.
Ach co za ranek, powiedział mi,
Głos przy mnie
blisko.
Drżąc z zimna, dłonią
Jąłem z kieszeni chustkę do nosa.
Tak rację masz, odparłem i
Drew wprost w
ognisko
Rzuciłem, by skier symfonią
Odpalić papierosa.
Marlboro Lights podałem Tobie
I z kawą kubek blaszany,
Na żar gorący
Lekko dłońmi wsadziłem.
I tak patrzyliśmy w ogień sobie
Snuliśmy plany.
Kawy aromat, ogniem pachnący
Kreował chwile.
I potem poszliśmy, z dłonią przy dłoni
W dal ku dolinom niemrawym...
Hen, wprost przed siebie,
Gdzie ulubiony małżeński
kram.
Nasz pies węszył, mocno skulony
biegiem koślawym...
Był w siódmym niebie
I ja też byłem. Dobrze że Ciebie mam!
Scriptum XXX/IX/MMXVI