Raz jeden jegomość kochliwy, wygrał wycieczkę,
na Malediwy. Full wypas dla jednej
osoby, all inclusive, przez cztery doby. Wygrał w gotówce twardej, na bilet i wszystkie w raju spędzone chwile. Nie
miał ochoty lecieć samotnie, samemu myślał,- bywa markotnie. Zagaił zatem panią…
W barze… Aby polecieć z nim chciała w parze. Ona zmierzyła
go zaraz wzrokiem, błysnęła potem namiętnym okiem. Całkiem ponętna była i chciwa,
zawsze marzyła o Malediwach…Zatem zmieniła w skutek
przyczynę i poleciała z kochliwym w
ślinę…Poszło jej sprawnie, - bo zawodowo! Aż się zakochał, kochliwy zdrowo…Zamówił prędko kilka przekąsek,
przy stole siadło grono niewąskie…Wnet się już bawił ten lokal cały i wszystkie
panie się zakochały. Nawet panowie przytakiwali, że ze szczerością go pokochali. Alkohol lał się tam strumieniami, kochliwy chwalił
się banknotami. Coraz to, któraś nobliwa pani, miłość dawała swoją bez granic. Coraz to nowa
pani nobliwa, miała brylować na Malediwach…Zabawa trwała niemal do świtu, wśród
ochów, achów oraz zachwytu…Kochliwy ocknął się wczesnym rankiem, świadom, że zgubił gdzieś swą wybrankę i w samych
slipach, jak obraz nędzy, leżał pod mostem gdzieś, bez pieniędzy…Trzęsąc się z
zimna, machał rękoma, by
nie zamarznąć, no i nie skonać. Szczęściem
policjant, nędznika znalazł, w izbę wytrzeźwień wsadził go zaraz…
W lutym, pod mostem, to zimno bywa…Chyba że most jest… Na Malediwach!
W lutym, pod mostem, to zimno bywa…Chyba że most jest… Na Malediwach!
Scriptum VIII/II/MMXIX