Za chlebem idę…
Tak, najlepiej żeby wiedzieli o tym wszyscy!
Rozpycham się rękoma, języka ostrzę dzidę.
Dalecy przyjaciele i wrogowie bliscy.
Za chlebem idę…
W wytwornym kurorcie wczasy mam.
Po drodze zdepcze każdą gnidę.
Bo instrumenty znam, na których dobrze gram.
Idę za chlebem.
Stanowczo i łakomie, coraz więcej…
Liczy się teraz, a nie przyszłość z mym pogrzebem.
Pięściami bić, miast chwytać się za ręce.
Idę za chlebem.
I nie przejmuje się niczyim losem.
Żadnym gówniarzem, ani żadnym starym zgredem.
Jestem medialnym pokolenia głosem.
Dla chleba powszedniego…
Za mało mam, bo znudził mi się kolor.
Za mało tego. I tamtego i owego…
Pożeram więc i popijam coca-colą.
Jest mi potrzebny
chleb powszedni,
Coraz to inny i smakowy.
Nie słucham żadnych kolokwialnych bredni.
O genetycznym materiale wybuchowym.
Pociąga mnie swobodne Nihil novi,
Kiedy udaję krzyż na mojej tłustej piersi,
Że będę służył wiernie, każdemu Polakowi...
Z uśmiechem zawsze kłamię to, najszczerszym.
Ech matko, mądrości swoje możesz schować,
Które prawiłaś mi, jako małemu młokosowi.
Że najważniejsze w życiu to, co można ofiarować,
Bezinteresownie... Drugiemu człowiekowi…